Kawałek raju, czyli plener ślubny na Malcie Ania i Michała

 

Co to była za przygoda!

Jazda pod prąd, pływanie skorpionem, walka z szarańczą i suknia na klifach – czyli 

Malta z Anią i Michałem.

Jakie jest wymarzone miejsce na sesje ślubna w krainie wiecznej wiosny?

Jedni powiedzą, że ponad dwustumetrowe Klify Dingli, inni marzą o spacerze po urokliwej Mdinie, ktoś krzyknie Blue Lagoon na Comino, może wioska Popeya, lub zachód słońca na Golden Bay?

Nie mogliśmy się zdecydować, wiec byliśmy w każdym z tych miejsc.?

Ale po kolei.

Początek przygody był w sumie normalny – pakowanie plecaków, Pyrzowice, odprawa i do samolotu. Uwielbiamy ten „teleport” – w jednej chwili jesteś w rodzinnym mieście mając głowę przepełnioną codziennością, a pare godzin później lądujesz w innej rzeczywistości. Nie bez znaczenia jest to, że nowa rzeczywistość jest o 15C cieplejsza.

Po wylądowaniu i odebraniu bagaży, zaczęła się jazda. Dosłownie jazda, bo zdecydowaliśmy się przemieszczać po Malcie samochodem. 

Samochód jaki jest, każdy widzi, ale nasz miał niekompletne lusterko, rysy z każdej strony, silnik który, po włączeniu klimatyzacji, tracił trzy z pięciu koni i oczywiście kierownice po prawej stronie. Pod prąd jechaliśmy tylko dwa razy w ciągu pięciu dni, co uważam za sukces, tym bardziej, że ja prowadziłem.

Po tym jak dotarliśmy do hotelu i szybko odespalismy poprzednia noc, pojechaliśmy na plaże Golden Bay, na zachodnim wybrzeżu wyspy.

Leniwy spacer po ciepłym piasku, uspokajający szum fal, ciepły wiatr i najpiękniejszy, w trakcie naszego wyjazdu, zachód słońca – co poradzić, taka praca.

Jak już słońce się utopiło i temperatura drastycznie spadła do 18 stopni – pamietajmy, że było to na początku kwietnia, wtedy na Malcie może wystąpić taki ziąb – wróciliśmy „trzymając się lewej strony” do hotelu.

W trakcie naszej poprzedniej wizycie na Malcie nie byliśmy w Cichym Mieście. Mdina, bo o niej mowa, była przez nas zaplanowana na kolejny dzień.

Bardzo szybko zatopiliśmy się w cudownie żółte, wąskie uliczki miasta, które kiedyś było stolicą, a obecnie mieszka tu mniej niż 300 mieszkańców. To średniowieczne miasto położone na wzgórzu, ma w sobie tą magię, która powoduje, że czas zaczyna wolniej płynąć. Po zdeptaniu chyba wszystkich najwęższych uliczek, poszliśmy na kawę i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Wybór padł na najwyższy punkt na Malcie, czyli potężne i zapierające dech Klify Dingli. 

To był strzał w dziesiątkę. Chyba nie porwę się na dokładny opis „jak tam było” , bo nie potrafię tego zrobić. Wyobraźcie sobie wysokie, strome klify, gdzieś tam na dole morze, fale rozbijające się o skały, statki które majaczą na horyzoncie, ale to wszystko tak daleko, że prawie niedostrzegalne. 

Wspaniałe maltańskie słońce i ciszę którą prawie można dotknąć… i którą szybko zakłóciliśmy migawkami naszych aparatów i bzyczeniem drona ?– przecież nie pojechaliśmy tam na wakacje!

Dzień trzeci – Comino czy Gozo? Eh, te nasze problemy pierwszego świata. 

Z racji, że Ania i Michał w trakcie swojej poprzedniej podróży na Gozo popsuli Azure Window(sic!), woleliśmy nie ryzykować i wzięliśmy na cel mniejszą wyspę.

Tak się teraz zastanawiam, czy po naszej wizycie Blue Lagon jest tak samo blue, jak przed wizyta i czy znów coś popsuliśmy – jeżeli macie taka wiedzę, to napiszcie proszę.

Słońce swieci, humory dopisują, idziemy kupić bilety na statek, który płynie na Comino, a tu biletów nie ma na dwa najbliższe rejsy. Wody między wyspami tyle, że nawet nasze auto z wypożyczalni (chyba) nie dało by rady. 

I tu pojawił się on! Nasz wybawca o mimice tak zróżnicowanej, jak u Stevena Seagala. Wsiadł z nami do swojego czerwonego skorpiona i (za odpowiednia opłata) popłyną na Comino.

To niewiarygodne, jak taka mała łupinka z dużym silnikiem może zapierniczać skacząc po falach.

Nasz prywatny Steven Seagal dał nam na zdjęcie dwie godziny, wiec zaczeliśmy nasza codzienna charówę. Kolor wody Blue Lagon  jest idealny. Tak sobie wyobrażamy część raju przewidzianą dla plażowiczów. Bawiliśmy się tam wybornie przez dwie godziny i nawet Ania z Michałem nie zawalili mostku (Gozo – Comino 1:0)

Ostatni dzień naszej wyprawy spędziliśmy na zwiedzaniu wielu klubów i restauracji, ale na ta sesje zapomnieliśmy aparatów. Za to było pysznie i odprężająco.

Malta przez te kilka dni pokazała nam się w kilku bardzo różnych odsłonach. 

Wszystkie były niesamowite i są warte powtórzenia. Ale najważniejsi byli Oni.

Ania i Michał okazali się genialnymi modelami, niezastąpionymi nawigatorami, kompanami z specyficznym poczuciem humoru, ale przede wszystkim to cudowni ludzie.

Okazali się też być małżeństwem, na co mamy dowód w innym wpisie.

P.s. Żeby nie było tak kolorowo, jak wylądowaliśmy w Pyrzowicach, był przymrozek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Related posts